Dziesięć lat, w czasie których kaplica na Górze Jawor była pozbawiona opieki i narażona na świętokradcze czyny, położyło się cieniem na stanie świątyni. W pierwsze remonty zaangażował się teraz wnuczek Glafirii, Włodzimierz Okarma. Doraźne naprawy budowlane po trzydziestu latach od wzniesienia obiektu były jednak niewystarczające. Wymiany wymagało całe poszycie dachu. Gont, którego użyto zgodnie z tutejszą tradycją, a który dodawał kaplicy szczególnej urody, zbutwiał i w środku pojawiły się liczne przecieki. Wiernych na Łemkowszczyźnie było niewielu, a w dodatku ich kondycję finansową nadwyrężyły pożyczki na wykup zagrabionych gospodarstw. Anna Okarma zwróciła się do swego chrzestnego ojca, Piotra Kuryło z Blechnarki, który po powojennej zawierusze dołączył do niemałej już rusińskiej emigracji w Ameryce. On to, a po jego śmierci w maju 1962 roku jego syn Stefan, zorganizował zbiórkę na odbudowę kaplicy. W rezultacie więc suma czterystu dolarów z przeznaczeniem na zakup blachy cynkowej przekazem bankowym trafiła do kraju. Według relacji Stefana Kuryło, majster budowlany Józef Ferenc z niewiadomych przyczyn zakupił jednak zwykłą blachę ocynkowaną i to grubości tak wielkiej, że znalezienie fachowca, który podjąłby się wykonania z niej pokrycia kaplicy, było nie lada zadaniem. Dekarze, którzy przeceniając swoje możliwości zgodzili się w końcu za wysoką zapłatą wykonać pokrycie, kilka razy porzucać mieli potem tę uciążliwą pracę.
Po wykonaniu najpilniejszych remontów, można było zająć się wnętrzem. Anna Okarma, która po powrocie wiernych na swoje ziemie stała się trzecią z kolei opiekunką sanktuarium (po Glafirii i jej zaufanej przyjaciółce z Huty Wysowskiej, Annie Demiańczyk), najęła malarzy, aby odnowili ściany kaplicy. Kaplica oddalona jest dwa kilometry od wioski. Dla zaoszczędzenia więc sił i czasu, trzej malarze nocowali w czasie remontu na cerkiewnym chórze. Już pierwszej nocy, a było to w piątek wieczorem, stali się świadkami nadprzyrodzonego zjawiska. Niedługo po ułożeniu się do snu, nim jeszcze zdążyli zasnąć, usłyszeli nieoczekiwanie śpiew Służby Bożej. Późna pora i oddalenie od wioski zrodziły od razu podejrzenie, że nie mają do czynienia ze zwyczajnym zdarzeniem. Był to zachwycający śpiew w przeważającej części męskich głosów; stały w sile, nie cichy ani nie głośny. Trwało to dosyć długo. Zjawisko powtórzyło się jeszcze dwukrotnie – we środę oraz w sobotę wieczorem, kiedy w kaplicy został jedynie główny majster, który do tego czasu uważał się za ateistę. Za każdym razem śpiew ten dochodził od strony kamiennego krzyża z figurą Matki Bożej, postawionego tam przed laty według życzenia Maryi.
Osobliwą jest również historia obrazów z Góry Jawor, które wierni ofiarowywali najczęściej jako wota wdzięczności Matce Bożej. Gdy przyszła wojna, a z nią przesiedlenia ludności, niektórzy (a nie byli to jedynie ofiarodawcy) zabierali przed wyjazdem owe obrazy ze sobą. Otóż dwa z nich zabrał wyjeżdżając na Ukrainę sołtys Wysowej, Michał Ferenc. Kiedy po latach życie jego dobiegało kresu, ostatnim dniom towarzyszyły okrutne męczarnie. Po tygodniu wielkich cierpień byłego sołtysa, bratu jego żony, Jackowi Wasylczakowi, przyśniło się, że gehenna skończy się z chwilą oddania obrazów z Góry Jawor do miejscowej cerkwi. Tak też zrobił, a obietnica spełniła się. Po około roku, gdy inny przesiedleniec z Wysowej, Konstanty Nazar, przeprowadzał się w okolice Morza Czarnego, gdzie również żyli byli wysowianie, wdowa po sołtysie dostała we śnie nakaz, aby obrazy te Konstanty zabrał ze sobą, by mogły potem wrócić na Górę Jawor. Konstanty, mimo że polecenie wydawało się dosyć dziwne, nie śmiał się sprzeciwić. W wiosce zaś, do której przybył, nie było cerkwi. Kiedy więc pojawił się przybysz z nieoczekiwaną przesyłką, w domu jednego z byłych mieszkańców Wysowej urządzono jak gdyby kaplicę, w której – z uwagi na reżim komunistyczny – w wielkiej tajemnicy byli wysowianie i ich bliscy przychodzili w niedziele pokłonić się przed obrazami z Góry Jawor. Tak było do czasu, gdy pewna inna wysowianka postanowiła powrócić z wygnania. W ten sposób „Jezus na Górze Oliwnej” oraz „Najświętsze Serce Jezusa” trafiły z powrotem do kaplicy na Górze Jawor.
Natomiast obraz Maryi z Dzieciątkiem, ten, który córka wizjonerki odnalazła nadpalony i ze śladami cięć, jej staraniami odnowiony został w 1969 roku w Krakowie.
Po wojnie Kościół Greckokatolicki nie cieszył się wolnością. Wbrew staraniom wiernych, decyzją komunistycznych władz, w listopadzie 1958 roku cerkwie w Hańczowej, Blechnarce i Wysowej, razem z „kaplicą nadgraniczną” przyznane zostały Kościołowi Prawosławnemu. Kaplica nieoczekiwanie zmieniła gospodarza i późniejsze interwencje zarówno rzymskokatolickiego proboszcza jak i biskupa Jana Stepy z Tarnowa nie zmieniły już tej sytuacji.
Wznowiono jednak jaworskie odpusty. Teraz, zamiast majowego wspomnienia szczególnie czczonego na Łemkowszczyźnie świętego Mikołaja Cudotwórcy, odpusty odbywają się we wspomnienie apostołów Piotra i Pawła (12 lipca według tzw. starego stylu). Już na jednym z pierwszych obecna była grupa pielgrzymów z sąsiedniej słowackiej wioski – Cigeľki. Postarali się oni o specjalne przepustki na przekroczenie granicy. W czasach komunizmu tego typu przedsięwzięcia spotykały się z niełatwymi dziś do zrozumienia trudnościami.
Tak więc na Górę Jawor, choć w nowych okolicznościach i w innej formie, jednak wyraźnie i nieodwołalnie wracało życie.
Grzegorz Pacan
BIBLIOGRAFIA:
- Курило Стефан, Об’явлення Пречистої Діви на горі Явір – Йонкерс (Нью-Йорк): 1993 р.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz