Po ukazaniu się Matki Bożej ubogiej wdowie z Wysowej, Glafirii Demiańczyk, wydarzenia w niewielkiej wiosce na Łemkowszczyźnie nabrały tempa. Odtąd każdego piątku Maryja przychodziła do wybranej sobie wizjonerki we śnie. Glafiria, będąc we śnie lecz zachowując świadomość, prowadziła z Najświętszą Panną rozmowę. Za Jej zgodą, miejsce modlitw na świętej górze przesunięto dalej od granicy, w miejsce pierwszego pojawienia się przedziwnej jasności. Firyja oznaczyła nowe miejsce układając na nim znalezione opodal kamienie. Następnego dnia spod złożonych tu kamieni wypłynęła woda. Szybko rozeszła się wieść o kolejnym cudzie na Górze Jawor. Z okolicznych wiosek przybywali tu wierni, by prosić o łaskę uzdrowienia dla siebie lub swoich bliskich. Przyniesioną stąd wodę z czcią i wiarą pili, i dzięki swej wierze nierzadko doznawali uzdrowienia.
Tak było i w przypadku kobiety z pobliskiej słowackiej wioski Cyhelka (obecnie Cigeľka). Była ona dręczona przez złego ducha tak silnie, że przywieziono ją na święte miejsce związaną łańcuchami. Prosił więc Firyję mąż opętanej, by wstawiła się za jego żoną do Boga. Firyja odmówiła modlitwę i obmyła biedaczkę wodą ze źródła. Kobieta doznała uwolnienia i nieskrępowana łańcuchami o własnych siłach wróciła do domu.
Wkrótce w miejscu źródła wykopano studnię i przykryto ją daszkiem, a nieopodal, według życzenia Matki Bożej, postawiono kamienny krzyż z figurą Maryi u jego podstawy.
A kult na Górze Jawor stale się rozszerzał.
Przyszedł w końcu czas na budowę kaplicy. Pobożna wizjonerka, otrzymawszy od Matki Bożej ów nakaz, udała się z misją do miejscowego proboszcza, księdza Andrzeja Dorosza. Usłyszała tu jednak stanowczą odmowę, a także wiele przykrych słów pod swoim adresem. Cóż było czynić – prosta wdowa zwróciła się znowu po pomoc do swojej Opiekunki. Usłyszała zapowiedź znaku, jaki miał być dany księdzu proboszczowi – oto doznać ma on krwotoku z ust. Ostrzeżony o tym ksiądz Dorosz zbagatelizował całą sprawę, tak jak wcześniej zlekceważył wiadomość o cudownych wydarzeniach na Górze Jawor. Kiedy jednak wkrótce krwawa przepowiednia co do jego osoby sprawdziła się i gdy dowiedzieli się o tym mieszkańcy Wysowej, poczuł tak wielki wstyd, że za jedyne rozwiązanie uznał prośbę o zmianę parafii.
Wkrótce więc przeniesiono księdza Dorosza do nieodległej miejscowości Banica, a w jego miejsce pojawił się młody duchowny, Mikołaj Duda, dla którego parafia w Wysowej była pierwszą placówką. Był to człowiek rozsądny i umiarkowany. Sceptycznie ustosunkowany do niesprawdzonych informacji – jak przystało na prawnika, gdyż poza teologią, odebrał on pewne wykształcenie również w tej dziedzinie. Naturalnym więc biegiem rzeczy, prosta gazdynia nie zdołała przekonać świeżo upieczonego absolwenta seminarium o prawdziwości cudownych wydarzeń gdzieś w lesie, niedaleko Wysowej. Znowu niezbędny stał się znak. Tym razem Firyja przekazuje zapowiedź pomoru zwierząt w gospodarstwie jegomościa. I tak jednej nocy w rzeczonym gospodarstwie zdycha owca, następnej nocy ten sam los spotyka krowę. Ksiądz widzi, że nie jest to czysty przypadek. Sprawdza, czy u zwierząt nie ma oznak choroby, albo czy podejrzane zajścia nie są wynikiem podstępnego działania. Niczego takiego nie znajduje. Mimo wszystko kolejnej nocy żywot swój kończy koń. Teraz już oczywistym jest dla księdza Dudy, że przyczyny pomoru trzeba szukać nie w rzeczach tego świata, i że jest to znak na potwierdzenie prawdziwości świadectwa wizjonerki. W ten sposób ksiądz Duda został pozyskany dla sprawy.
Sprawa budowy kaplicy napotyka wciąż nowe przeszkody. Ze względu na wyjątkową bliskość granicy państwowej wymagane są specjalne zezwolenia. Rzecz wydaje się przegrana – licznie odwiedzane miejsce kultu zaledwie trzysta metrów od granicy z Czechosłowacją zdaje się być nie do akceptacji przez urzędy i władzę w Warszawie. Z inicjatywy proboszcza Dudy do sprawy włączony został metropolita lwowski Andrzej Szeptycki, a nawet sam papież Pius XI. Skierowane do polskich władz pismo z Rzymu wskazywało, że religia granic nie zna. Urzędnicy więc domagali się przekonujących dowodów na prawdziwość objawienia na Górze Jawor.
A stało się, że pewnego razu żona komendanta straży granicznej w Wysowej, Jana Nowaka, postanowiła wybrać się ze swym czteroletnim synkiem na Górę Jawor. Razem więc z małym Franciszkiem poszła do Glafirii z prośbą o zaprowadzenie na święte miejsce. Glafiria chętnie zgodziła się towarzyszyć i natychmiast wyruszyły w drogę. Na miejscu, gdzie stał już kamienny krzyż, uklękły i rozpoczęły modlitwę. I nagle, zupełnie nieoczekiwanie, słyszą krzyk chłopca „Nie oddam! Nie oddam!”, przy czym chłopiec chowa uzbierane w drodze na górę kwiatki. Na niespokojne pytania matki wyjaśnił, że nie chciał oddawać nieznajomej pani kwiatów przeznaczonych „dla Bozi”. Na polanie zaś nie było nikogo.
W taki niepojęty sposób sprawa zyskała nowego świadka. Czteroletni Franciszek Nowak na różne sposoby przesłuchiwany był później na okoliczność wydarzeń na Górze Jawor. Ostatecznie, dzięki świadectwie dziecka, którego umysł nie zdolny jest to obmyślenia tak wiarygodnego oszustwa, urząd powiatowy w Gorlicach wydaje pozwolenie na budowę kaplicy.
Najczystsza Dziewica dała wskazówki, jak ma wyglądać Jej obraz, umieszczony w kaplicy. O namalowanie obrazu poproszono architekta powstającej świątyni, profesora Stefana Batiuka. Kiedy druga próba namalowania obrazu zgodnie ze wskazaniami Glafirii zakończyła się niepowodzeniem, Matka Boża skierowała wybraną sobie świadkinię z Wysowej do klasztoru ojców Bazylianów w Ławrowie, w okolicy Starego Sambora (dziś dziesięć kilometrów za granicą polsko-ukraińską). Tam pośród starych ksiąg odnaleźć ma obrazek, który posłuży za wzór profesorowi. Długo trwały poszukiwania w klasztorze, gdyż nikt o wskazanej przez Glafirię książce nawet nie słyszał. Dopiero po długim czasie natrafiono na opisaną przez Łemkinię książkę. Obrazek przedstawiał Maryję z Dzieciątkiem na prawej ręce. Takie zobrazowanie Maryi jest niezwykle rzadkie, gdyż na niemal wszystkich wizerunkach Chrystus spoczywa na lewej ręce Swojej Matki. Z owym odnalezionym tu szczególnym obrazkiem pobożna wdowa udała się w dwustukilometrową drogę powrotną.
Wiosną 1929 roku rozpoczęto budowę. Miejsce jest trudno dostępne. Drewno na kaplicę trzeba ściągać z daleka. Prace idą więc mozolnie, ale postępują stale. Aż do momentu, gdy po pokryciu gontem połowy dachu, skończyły się fundusze. Pieniądze na budowę pochodziły z datków pielgrzymów, wdzięcznych za wyjednane przez Maryję łaski. Niespodziewanie jednak nadeszła ofiara od dawnej mieszkanki pobliskiej wioski Ropki. Wyemigrowała ona przed laty do Ameryki, a teraz, dowiedziawszy się o budowie kaplicy na Górze Jawor, wysłała przekazem pięćdziesiąt dolarów na ten cel. W ten przedziwny sposób dzieło budowy zostało ukończone.
Pozostało więc teraz poświęcić kaplicę. A tu nadchodzi z Przemyśla wiadomość, od biskupa Jozafata Kocyłowskiego, że zaprasza on Glafirię na swego rodzaju tygodniowe badanie, mające na celu potwierdzenie prawdziwości objawienia i cotygodniowych wizji. Jak się później okazało, wizyta w Przemyślu powiązana była także z badaniem psychiatrycznym. Na koniec biskup Kocyłowski osobiście wyspowiadał wizjonerkę z Wysowej. Ostateczna opinia biskupa o prawdziwości objawienia Matki Bożej Glafirii Demiańczyk była pozytywna.
Poświęcenia kaplicy dokonano w święto Opieki Matki Bożej (Pokrow) 14 października 1931 roku. Uroczystą Służbę Bożą celebrował biskup Kocyłowski. Ustalono dwa święta odpustowe – w dzień święta Opieki Matki Bożej (Pokrow) oraz w święto przeniesienia relikwii św. Mikołaja Cudotwórcy, 22 maja, w miesiącu szczególnie poświęconym Matce Bożej.
Grzegorz Pacan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz